Aktualności - Relacja z festiwalowej wyprawy do Indii. 1 dzień - Guruvayur

Relacja z festiwalowej wyprawy do Indii. 1 dzień - Guruvayur

14.09.2013
Relacje

1 dzień (piątek) - Guruvayur

Indie przywitały mnie deszczem, monsun ma się jeszcze dobrze i nie zamierza ustępować. Było ciemno, mokro i pusto. Hmm. Koło południa się przejaśniło, a potem woda znowu płynęła strumieniami. Przez pierwsze godziny czułem się nieswojo, zawsze tak jest, gdy przywożę z sobą swoje świeże jeszcze polskie ja. Muszę zmienić nieco tożsamość, zrzucić trochę tej europejskiej maski i po pewnym czasie zaczynam czuć się mniej więcej jak ryba w wodzie, no powiedzmy w sadzawce, na razie.

Niewiele wiedziałem o Guruvayur. Nieduże miasto, dla hindusów z Południa ważne z uwagi na świątynię poświęconą Krisznie. Świątynia jest zamożna, zawsze tak jest, jeśli uznaje się, że zamieszkujące ją bóstwo ma moc. Należy do niej kilkanaście innych świątyń, a także kilkadziesiąt słoni, podarowanych jej przez wiernych. To chyba największa w Indiach świątynna słonia armia, z tym że większość z nich znajduje się w oddalonej o kilka kilometrów świątyni Punnathoor.

Widziałem, że nie będę mógł wejść do środka, bo wstęp tu mają tylko hindusi. Mimo wszystko przyjechałem do Guruvayur, bo z jakiegoś powodu przyciągają mnie zawsze miejsca, gdzie ludzie chcą spotkać (i spotykają) się z sacrum. Lubię hinduskie świątynie, choć nie do końca przepadam za straganową atmosferą otaczających je ulic. Samo obserwowanie ludzkiej pobożności zawsze mnie uspakaja. Nawet jeśli odsunąć na bok kwestię religii dobrze jest wiedzieć, że ludzie potrafią oddać się czemuś innemu niż zaspokajaniu materialistycznych potrzeb.

W ciągu normalnego dnia wierni mogą wejść do świątyni pięć razy, by w przeciągu pół godziny oddać cześć Krisznie. Każdy taki czas poprzedza inna ceremonia, przeprowadzana przez braminów. Tylko nieliczni z nich mogą dotknąć wizerunku idola. Aby służyć Krisznie w Guruvayur bramini muszą żyć w celibacie. Żeby ułatwić im zadanie wyznacza się im półroczne dyżury. W tym czasie nie wychodzą poza mury świątyni. Trzeba przyznać, że bardzo zdroworozsądkowo. Wierni też podlegają zasadom. Zostawiają aparaty, telefony, torby i w ogóle wszystko co niepotrzebne w przechowalni. Muszą być czyści - fizycznie i co ważne mentalnie. Udając się do świątyni Kriszny trzeba zostawić za sobą wszelkie troski i wejść do niej z umysłem niewinnym, z umysłem dziecka. Tylko wtedy można liczyć na spotkanie z Kriszną.

Przy wejściu do świątyni leży piękny kwietny Kriszna, przygotowany specjalnie z okazji Onam. W sobotę pierwszy z czterech dni Onam, choć faktycznie obchody zaczęły się sześć dni temu. Nie łatwo to zrozumieć, jak całe Indie zresztą…

Sprzedawcy kwiatów mają doskonały utarg, gdyż kwietne dekoracje - pookalam powinny znajdować się przed każdym domem i być zmieniane codziennie. W wielu miejscach w Keralii organizuje się konkursy pookalam. Dekoracje zwycięzców lokalnego konkursu można obejrzeć nieopodal świątyni. Naprawdę potrzeba dużo pracy i cierpliwości, ale efekt jest zachwycający.

Teraz udaję się do Thrissur, kulturowej stolicy Keralii, tak przynajmniej twierdzą jego mieszkańcy. Ciekawy jestem jak będzie w rzeczywistości.

 

Relacjonuje Rafał Kubik

Więcej na temat tego wyjazdu: Festiwalowa wyprawa do Indii

Zdjęcie Zdjęcie Zdjęcie Zdjęcie Zdjęcie Zdjęcie Zdjęcie Zdjęcie Zdjęcie Zdjęcie Zdjęcie

Dodaj komentarz

© 2019 Zorientowani.pl
iMoje