Norwegia to takie miejsce, gdzie w lecie wiele ciekawych wydarzeń odbywa się w plenerze. Co w tym dziwnego, zapytacie? Otóż to, że pisząc w plenerze mam na myśli na przykład górskie pustkowie. Coś w stylu koncertu rockowego na bieszczadzkich połoninach albo na tatrzańskich halach. A należy brać pod uwagę fakt, że Norwegia to nie Polska i letnie temperatury w górach mogą wahać się w okolicach kilku stopni (że o letnim śniegu nie wspomnę. Tubylcy mają jednak takie ciekawe powiedzenie: Nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania. Po latach spędzonych w norweskich górach muszę przyznać, że coś w tym jest.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ dwa dni temu zdarzyło mi się uczestniczyć w takim wydarzeniu i muszę przyznać, że było to przeżycie... hm... ekstremalne. Ale po kolei.
Dla wielu z was nazwisko dziewiętnastowiecznego norweskiego dramaturga, Henrika Ibsena, nie jest obce. Ibsen napisał między innymi dramat Peer Gynt, do którego muzykę skomponował Edvard Grieg (W grocie Króla Gór to jeden z moich ukochanych utworów, który bardzo często mruczę sobie pod nosem, gdy na przykład sprzątam w domu). Peer Gynt to sztuka wyjątkowa w wielu aspektach, była przede wszystkim krytyką ówczesnego norweskiego społeczeństwa, jego obłudy, nijakości i egoizmu. Jej akcja rozgrywa się w mojej okolicy, w Gålå, czyli w regionie Gudbransdalen. W dramacie widoczne są silne odniesienia do folkloru tych okolic, które tylko dodają kolorytu sztuce - wspomniany wcześniej przeze mnie Król Gór to troll, władca płaskowyżu i gór Dovre. Współcześnie wystawiana sztuka nie jest dokładnym odwzorowaniem dramatu Ibsena, jest nieco zmodernizowana, niemniej jednak wciąż spełnia swoją moralizatorską rolę w stosunku do społeczeństwa norweskiego.
Sama sztuka wystawiana jest przez kilka letnich wieczorów (od 19.30 do 23.00) pod gołym niebem na czymś, co umownie można nazwać sceną, nad samym jeziorem Gålåvatnet, z górami w tle. Publiczność siedzi na drewnianych ławkach, również pod gołym niebem. Wszystko jest w porządku, gdy pogoda jest ładna, stosunkowo ciepło i nie pada deszcz. Wtedy widowisko sprawia olbrzymią przyjemność. Jednak dwa dni temu w górach było raptem 8 stopni, deszcz lał jak z cebra, a w pewnym momencie zaczęło wiać. Jednak mam wrażenie, że norweska publiczność jest jedyna w swoim rodzaju – każdy był bardzo ciepło ubrany (ludzie mieli puchowe kurtki, czapki z pomponami, ciepłe buty trekkingowe) i zabezpieczony przed deszczem (kurtki przeciwdeszczowe, płaszcze przeciwdeszczowe, folie, ale bez parasoli, żeby nie przeszkadzać sąsiadom w oglądaniu). Co poniektórzy, nauczeni doświadczeniem (w tym i ja), mieli ze sobą koce i rękawiczki (tego nie miałam, ale koleżanka podzieliła się ze mną i dostałam jedną, w której zmieściłam obie dłonie).
Oczywiście, kurtki mogły przemakać, spodnie przemokły większości obecnych, deszcz lał się po twarzy, ale nikt nie ruszył się z miejsca. Aktorzy też nie mieli lekko – grali na pełen gwizdek w strugach deszczu, w niskich temperaturach i przy chłodnym wietrze, a niektórzy z nich chodzili pół-nago lub brodzili w wodach jeziora (o tej porze, na tej wysokości woda jest lodowata). Uważam, że zarówno publiczność, jak i aktorzy to wyjątkowo twarde sztuki :) W przerwie Połówek zapytał mnie czy chcę wracać do domu, ale ja wolałam zobaczyć sztukę do końca. O dziwo, dzisiaj nie mam nawet chrypy czy bólu gardła. Trochę dziwiła mnie silna seksualność przedstawiona w sztuce (trzy sugestywnie przedstawione stosunki płciowe i obnażone piersi aktorki – o tym Ibsen na pewno nie pisał), ale koleżanka, która zajmuje się historią Projektu Peer Gynt wyjaśniła mi, że swego czasu była poważna i burzliwa debata na ten temat, aż w końcu ustalono, że należy odwzorować panującą w tym okresie w tym akurat regionie swoistą lekkość w podchodzeniu do spraw erotyki wśród młodych ludzi (zupełnie inaczej niż w południowych regionach Norwegii, które były pod silnym wpływem moralności luterańskiej). Sztuka była generalnie zaskakująca, w pozytywnym tego słowa znaczeniu – główny bohater w pewnym momencie wjechał na scenę bezpośrednio z jeziora na nartach wodnych, był wybuch łodzi motorowej na środku jeziora, pojawiło się stado ludzi ze smartfonami na wysięgnikach, robiący sobie selfie i uniesionym kciukiem nawiązujący do mentalności facebookowej.
Podsumowując, uważam, że było warto przesiedzieć te 3,5 godziny w deszczu, chłodzie i na wietrze, żeby obejrzeć Peer Gynta. W przyszłym roku też chętnie się tam wybiorę, ponieważ co roku starają się wprowadzać jakieś niepowtarzalne elementy. Zamieszczam link do filmu reklamowego sztuki na YouTube, który może chociaż odrobinę przybliży wam, jak niezwykłe i magiczne było to przedstawienie: https:/www.youtube.com/watch?v=Gb5lAKbjZw8&feature=youtu.be I link do strony widowiska: http:/www.peergynt.no/
Mara czyli Monika Sokół-Rudowska jest doktorem etnologii krakowskiego UJ specjalizującym się w tematyce migracji i pisarką publikującą w nurcie literatury fantastycznej. W styczniu 2006 roku przyjechała do Norwegii i od tamtej chwili nieprzerwanie prowadzi swojego bloga o życiu w Norwegii: http:/koszmara.pl/.
Powstaliśmy w 2012 r. z pasji do podróżowania, dla Was, ludzi aktywnych, ciekawych świata, szukających prawdziwych przeżyć.
Naszą misją jest promowanie turystyki kulturowej, aktywnej i przygodowej, z poszanowaniem lokalnych wartości i obyczajów oraz środowiska naturalnego.
Nasze oferty przygotowane są przez specjalistów i prawdziwych pasjonatów. Stawiamy na wysoką jakość: tylko sprawdzone miejsca, tylko sprawdzeni piloci. Jeśli nie interesują cię wczasy all inclusive – trafiłeś do właściwego miejsca!
Cały nasz zespół łączy miłość do podróży, nie ważne czy na miesiąc, czy tylko na weekend - jeśli tylko masz czas, my pomożemy zrealizować Twoje marzenia.