Stosunkowo niedawno otwarto dla turystów granicę lądową pomiędzy Tajlandią a Birmą. To zwiększyło ruch turystyczny wokół Hpa-an i Mawlamyine. Wcześniej te okolice były trochę rzadziej odwiedzane, gdyż niezbyt wygodnie wpisywały się w trasę po podstawowych i dostępnych dla obcokrajowców punktach turystycznych.
Teraz wielu z tego właśnie miejsca zaczyna zwiedzanie Birmy i zapewne nie żałują. To miejsca, które urzekają spokojem ( trochę pewnie zakłóconym przy zwiększonym ruchu turystycznym), przyjaznymi ludźmi i krajobrazami.
Pierwsze co rzuca się w oczy po przyjeździe do Birmy, to oryginalny makijaż zdobiący twarze kobiet dzieci, a czasem i mężczyzn. To nic innego jak thanaka – żółta pasta otrzymywana z kory kilku gatunków drzew. Birmańczycy stosują ją w celach pielęgnacyjnych, ale także jako ochronę przed słońcem. Żądna eksperymentów i poprawienia własnej urody zakupiłam pudełko magicznej pasty. Po wielokrotnym zastosowaniu stwierdzam, że łagodzi ugryzienia pluskiew i komarów, których w wilgotnym klimacie tego rejonu nie brakuje.
Mawlamyine i pochopna wycieczka do Hpa-an
Mawlamyine to niewielkie miasteczko. Przyjeżdżamy tu nocnym autobusem i chyba zbyt pochopnie decydujemy się na rejs do Hpa-an. Zostawiamy bagaż w Mawlamyine i beztrosko wsiadamy na łódkę. Rejs po kilku godzinach stał się nużący, a przede wszystkim okazał się dłuższy niż myśleliśmy. W ten sposób jedyne na co mieliśmy czas po dotarciu na miejsce to znalezienie autobusu powrotnego do Mawlamyine. W międzyczasie zdążyliśmy się jednak zorientować, że warto tu wrócić. Zwiedzimy więc najpierw okolice Mawlamyine i już z bagażem ruszymy do Hpa-an.
Klasztor w Mawlamyine
Zaczynamy od Wyspy Ogrów (Bilu Kyun). W hotelach organizowane są wycieczki, w czasie których można zajrzeć między innymi do fabryki gumek recepturek lub do rzemieślniczki wytwarzającej kamienne tabliczki do nauki pisania. Atrakcji jest więcej, my jednak trafiamy na nie dość przypadkowo idąc po prostu przed siebie i zaglądając w różne zakamarki. Tym sposobem trafiamy do klasztoru. Trochę speszeni cofamy się na widok mnichów spożywających posiłek, ale zaczęli nas wołać i zapraszać do środka, twierdząc, że nie wypuszczą nas jeżeli nie zjemy z nimi obiadu. Nawet jednak po zaproszeniu od mnichów obowiązuje kolejność zjedzenia posiłków. Pierwsi jedzą mnisi i dopiero jak skończą mogą zjeść mężczyźni i goście. Na końcu jedzą kobiety. Jako gość załapałam się do drugiej tury. Po obiedzie mnisi oprowadzili nas po klasztorze, a my z ich błogosławieństwem ruszyliśmy dalej buszować po wyspie.
Na Wyspie Ogrów
W końcu czas na drugie podejście do Hpa-an. To był strzał w dziesiątkę, a miejsce do dziś wspominamy jako najprzyjemniejsze i najciekawsze z tych dostępnych dla turystów. Pomimo mocnego słońca i ogromnej wilgotności spędzamy czas aktywnie. Najpierw wspinamy się na leżące po drugiej stronie rzeki Thanlwin wzgórze Hpan Pu, które daje panoramiczny widok na Hpa-an i okolice. Na szczycie zajadamy się rambutanami, na które właśnie jest sezon. Ten owoc to odkrycie podróży. Czerwona włochata kuleczka kryje w środku słodki miąższ. Pychota, a smakuje tym lepiej po wysiłku.
Hpan Pu - za chwilę się tam wdrapiemy
Mało nam wzgórz, więc na kolejny dzień planujemy Zwegabin. To tylko 723 m n.p.m., ale wspinaczka powoduje utratę co najmniej kilku litrów wody. Na szczycie znajduje się jednak klasztor i stołówka, gdzie można podjeść lokalnych przysmaków. Na spróbowanie dostajemy miseczkę nasion dżakfruta w maśle i soli. Raj dla podniebienia.
Z góry schodzimy drugą stroną. Po pierwsze, żeby nie powtarzać trasy, a po drugie chcemy zobaczyć ogród z tysiącem posągów Buddy. Tego samego dnia przekonujemy się również, że Birmańczycy są w stanie zbudować pagodę w każdym, nawet najbardziej niemożliwym miejscu. Przykładem jest Kyauk Kalap. Klasztor położony na małej wysepce na środku jeziora i zbudowany na przypominającej Maczugę Herkulesa z Ojcowskiego Parku Narodowego skale. Chociaż z daleka konstrukcja wydaje się niedostępna, do pewnej wysokości można się nawet wspiąć. W końcu to przecież świątynia.
Ogród z tysiącem posągów Buddy
Klasztor Kyauk Kalap
Trochę się nachodziliśmy, więc dla odmiany wypożyczamy rowery na jeden dzień. Błąkamy się po wioskach i po wąskich kładkach wśród pól ryżowych aż docieramy do Jaskini Saddar. Jaskinia ma dwa wejścia. Wchodzimy jednym i przy świetle latarki przechodzimy po gliniastej i pełnej nietoperzy jaskini. Zapachy i wrażenia nie są zbyt przyjemne, więc ucieszyło nas, że nie musimy wracać tą samą drogą. Drugie wyjście wychodzi na jeziorko, gdzie po krótkim oczekiwaniu i pysznym ananasie przypłynęła tradycyjna, wyżłobiona w pniu łódka z przewoźnikiem zaopatrzonym w długi kij do odpychania się od dna. Droga powrotna wiedzie przez kolejną jaskinię. Dość niską, więc musimy położyć się na łódce, żeby przepłynąć. To taki bonus na koniec dnia.
Powrót z Jaskini Saddar
To był niesamowite kilka dni i przepiękne wrażenia, a to dopiero nasz początek w tym przyjaznym kraju. Po wyjeździe z Birmy to jednak Hpa-an wspominamy najcieplej.
Sława i Krzysiek – autorzy bloga
http:/www.pocztowkizpodrozy.pl/. Niedawno wrócili z blisko trzyletniej podróży dookoła świata. Większość dróg przemierzyli na małych motocyklach. W drodze kronikarzem była Sława, a wszystko na zdjęciach utrwalił Krzysiek. Pokazują jak taka podróż wygląda od podszewki, bez zbędnego koloryzowania.