Skandynawia chodziła nam po głowie dłuższy czas, każdej z nas z osobna i chyba trzeba było się poznać, aby ten scenariusz urealnić. Konkretnie Norwegia, stała się to najbardziej przyjazny kraj dla rowerzystów w tej części naszego kontynentu, jeśli nie w ogóle. Właśnie rowerem pragnęłyśmy poznać tę inną Europę, jakiej nie znałyśmy, bogatą w spektakularne widoki i dziewicze miejsca towarzyszące fiordom.
Zaczęłyśmy przede wszystkim od przygotowań rowerów oraz ekwipunku. Lekki namiot fjord Nansen Lima 2 sprawdził się idealnie, równie lekkie śpiwory oraz żywność liofilizowaną. Wybrałyśmy kuchenkę benzynówkę. Nasze bagażniki były obciążone po ok 15/ 20.
Nadszedł czas zakupu biletów. Decyzja o wyborze terminu, padło na koniec lipca, choć wszyscy rekomendowali przełom czerwca i lipca.
Przygotowanie rowerów na przelot, trzeba zakupić folię bąbelkową w rolkach oraz powycinać kartony w kształcie kół i poprzyklejać taśmą. Uważajcie na lampy, dobrze zabezpieczyć.
W Norwegii bardzo ostrożnie obchodzili się ze sprzętem, wyprowadzili go poza taśmą, w Polsce już tak nie było, rzucone na taśmę jak walizki – skutek porysowana rama i złamana lampka. Można tez zakupić specjalny pokrowiec ale wtedy trzeba rozkręcać , składać a tego chciałyśmy uniknąć.
Koszt biletów wraz z rowerami w obie strony to 1400 zł na osobę. Ilość dni :10
1 dzień –Warszawa -Bergen, lądowanie w nocy i przystanek na polu campingowym nad jez. Grimevatnet (15km)
Pierwszy nocleg miałyśmy wyjątkowo zaplanowany na campingu, nie chcąc o godz. 3 nad ranem ryzykować mozolnym błądzeniem w poszukiwaniu dogodnego miejsca noclegowego.
2 dzień Bergen – Osoyro – Vinnes (70km)
Obrałyśmy sobie drogę na południe, aby dostać się do portu Hatvik, a następnie promem na drugą stronę fiordu. Ale nie prędko chciałyśmy wsiadać na prom. Rozbiłyśmy mały biwak przy porcie, wykorzystując do tego opuszczone molo. Kolejny test działania pożyczonej kuchenki, risotto, pasta i inne rarytasy na wyposażeniu. I nie chińskie zupki, a naprawdę godne polecenia dania dla podróżników Travellunch.
Wczesnym wieczorem dotarłyśmy na drugą stronę fiordu Bjornafjorden. I po raz kolejny spotkałyśmy się z dużą życzliwością tutejszych mieszkańców, gdy jeden z nich polecił nam nocleg na posesji swojego nieobecnego sąsiada. Gdy tam dotarłyśmy pierwsza myśl „I właśnie po to przyjeżdża się tutaj, nie camping, nie mury, 5* bez recepcji” Posesja była przepięknie położona, pomiędzy uroczą zatoczką z laguną a fiordem. Rozpaliłyśmy ognisko i jeszcze długo delektowałyśmy się minionym dniem w towarzystwie whiskey i wszechobecnej wody, widnych krajobrazów.
3 dzień Vinnes – gdzieś nad Skogseidvatnet przy drodze 48 (ok 30km)
Pogoda rozpieszczała kolejny dzień, ponad 25 stopni to z pewnością klimat inny niż ten którego się spodziewałyśmy, nawet w środku lata. Dlatego niespieszno nam było dokądkolwiek. Plan trasy był na tyle rozciągnięty w czasie, że postanowiłyśmy zadomowić się tu do wieczora.
Spróbowałyśmy także swoich sił z wędką w ręku… z sukcesem
Wyruszyłyśmy wieczorem.
Droga była bardziej ambitna, wymagała lepszej kondycji, ale kolejny przyjemny zjazd rekompensował nam każde wzniesienie. Nie brakowało postojów, podczas których można było wsunąć coś na ząb i rozkoszować się kolejnymi wyłaniającymi się za zakrętem górami, wyspami i obłędnym labiryntem koryt wody między fiordami.Pogoda się załamywała im bardziej jechałyśmy w górę i w głąb lądu. Była noc nim dojechałyśmy do jedynej posesji z dostępem do wody, na końcu jeziora wciśniętego w zbocza gór. Nie miałyśmy wówczas innego wyjścia jak wprosić się do właścicieli, bowiem inaczej czekałaby nas mordercza wspinaczka jeszcze w górę nim dotarłybyśmy do przyjaznego miejsca noclegowego. Namiot rozbiłyśmy przy opuszczonym budynku gospodarczym, zresztą w miejscu wskazującym na ślady po innym namiocie – najwyraźniej nie my pierwsze odkryłyśmy uroki tej miejscówki. Nad ranem pogoda dała nam pierwszy dowód swojej kapryśności i przypomniała, że mamy do czynienia z klimatem skandynawskim. Obudziła nas przerażająca burza, i długo już nie spałyśmy zerkając, czy namiot nie przecieka, ale zdał egzamin na medal i sakwy też. Kolejne śniadanie i poranna toaleta, tym razem w słodkiej wodzie. Zabawy też nie brakowało.
4 dzień – gdzieś nad Hardangerfjord przy drodze 49 (ok 30km)
Nie byłaby to Norwegia, gdyby nie dojrzeć zaśnieżonych szczytów za horyzontem.
5 dzień – nad tym samym fiordem, gdzieś w sadzie owocowym (ok. 50km)
Przeprawa promowa Torvikbygd-Jondal, masakryczna wspinaczka serpentynami od Herand. Z pewnością droga ekstremalna, kilkukilometrowy odcinek ciągnący się w górę ostrymi zakrętami. To była droga polecona nam przez parę hiszpańskich rowerzystów, których minęłyśmy po drodze. Tym razem nie obyło się bez wprowadzania rowerów z dziesiątkami przystanków, aby każdy nagradzać sobie fantastycznymi widokami. I tak dojechałyśmy do rejonów znanych przemysłu owocowego. Na nocleg wypatrzyłyśmy sobie jeden z sadów, w gąszczu którego za zgodą gospodarza urządziłyśmy sobie nasze legowisko i punkt obserwacyjny.Tylko ten nocny szelest liści dziesiątek krzewów owocowych trochę nie sprzyjał zamknięciu oka…
6 dzień – camping Flatlandsmo nad jez. Monsvatnet (ok. 40km)
Przeprawa promowa Utne-Kvanndal
W Norwegii jest wiele tuneli, na które należy uważać planując trasę, znaczna ich część jest nieprzejezdna dla rowerzystów. Tego dnia łatwo nie było, zmęczenie zdawało się dawać we znaki, do tego zmienna pogoda nie pomagała. Z pięknego słońca i robiła się ściana deszczu…
… a przed nami ściana kolejnych serpentyn do pokonania. Ale nie, nie na rowerze, znowu pchamy…
Jednak humory nas nie opuszczają.
Pod koniec dnia postanawiamy zrobić przystanek noclegowy w bardziej ludzkich warunkach, z dostępem do płatnej infrastruktury sanitarnej. Przemoczone ubrania wymagały wysuszenia, a i pierwsze porządne pranie też się przydało.
7 dzień – Hemre, nad jez. Oppheimsvatnet (ok. 40km) Dotarłyśmy do bardzo dzikiego miejsca, bez sąsiedztwa, pobliskich domów. Chyba pierwszy taki nocleg, gdzie towarzyszył lekki strach… Rozpaliłyśmy ognisko z mokrego drewna, które nazbierałyśmy wokół, przywiezionego również na bagażniku rowerowym
8 dzień – Kaupanger, Sognefjorden (ok. 80km)
Gudvangen, podróż promowa wzdłuż Naeroyfjorden, chyba najpiękniejszego fiordu wpisanego na listę Unesco. Ale niestety w połowie oglądanego przez okno promowe, zimno dało się odczuć, a i krzykliwi turyści na zewnętrznym pokładzie nie zachęcali do wspólnego podziwiania obu brzegów.
9 dzień – Balestrand (ok. 80km) Letniskowa miejscowość, która z pewnością do tanich nie należy.Zwyczajnie, bezwstydnie rozłożyłyśmy biwak na publicznej plaży, visa vi posesji wartych miliony euro.
10 dzień – Bergen (ok. 200km)
Powrót wodolotem to najdroższe 200 km podczas tej wyprawy, ale cóż jutro wylot więc to jedyna opcja jaka została, aby wrócić do Bergen.
Miałyśmy już dosyć żywności liofilizowanej i postanowiłyśmy kulinarnie zaszaleć. Dobrze, że to tylko jeden dzień, bo saldo wydatków byłoby bliskie dniom poprzednim. Trafiłyśmy na targ rybny w samym porcie Bergen, w samo serce gwarnego życia, które wydawało nam się obce po tych 10 dniach.
Uciekłyśmy na obrzeża kierując się na lotnisko i trafiłyśmy do tajemniczego miejsca… dworku z XIX w. prowadzonego przez sędziwą staruszkę. Widziałyśmy różne piękne miejsca nie tylko w Europie, ale Norwegia przerosła nasze oczekiwania. I z całą stanowczością twierdzimy, że to najbardziej przyjazne miejsce do podróży rowerowych, które można odbywać bez poczucia, że zostaniesz okradziony czy wywieziony z całym namiotem w środku nocy. Dlatego taki wypad uskutecznimy kolejnego lata, ale dalej … na północ.
Projekt Superfemka to rodzaj kobiecego social club’u koneserek podróży w niebanalnym stylu: http:/superfemka.pl/.
Stworzyły go:
Ilona, kosmiczna indywidualistka i twórcza jednostka. Buntuję się przeciwko utartym schematom i rutynie. Jestem dość szalona, spontaniczna i odważna a nade wszystko cenię sobie kreatywność, niezależność oraz wolność w każdej dziedzinie. Jestem ambasadorką oraz inicjatorką femkowego ”wynalazku”. Moja wizja życia i podróżowania zamyka się w trzech magicznych słowach: Poznać….poczuć…i….doświadczyć!
Kati, na co dzień za biurkiem, dlatego podróże to sposób na wolny czas, może kiedyś na życie.Nieustannie realizuję proces spełnienia marzeń. Wodząc palcem po mapie zawieszonej w moim pokoju nie przestaję myśleć o tym gdzie ruszę dalej. Zarażam się chęcią próbowania i doświadczania innych kultur, miejsc i smaków. Jestem miłośniczką alternatywnych miejsc. Uwielbiam podglądać codzienność lokalnych mieszkańców, z dala od nosa przyklejonego do okna autokaru, nie rzadko przekraczając bezpieczne granice, wykraczając poza strefę własnego komfortu.
Powstaliśmy w 2012 r. z pasji do podróżowania, dla Was, ludzi aktywnych, ciekawych świata, szukających prawdziwych przeżyć.
Naszą misją jest promowanie turystyki kulturowej, aktywnej i przygodowej, z poszanowaniem lokalnych wartości i obyczajów oraz środowiska naturalnego.
Nasze oferty przygotowane są przez specjalistów i prawdziwych pasjonatów. Stawiamy na wysoką jakość: tylko sprawdzone miejsca, tylko sprawdzeni piloci. Jeśli nie interesują cię wczasy all inclusive – trafiłeś do właściwego miejsca!
Cały nasz zespół łączy miłość do podróży, nie ważne czy na miesiąc, czy tylko na weekend - jeśli tylko masz czas, my pomożemy zrealizować Twoje marzenia.