Aktualności - Patagonia – góry, pingwiny i dulce de leche (cz. II)

Patagonia – góry, pingwiny i dulce de leche (cz. II)

04.03.2016
Artykuły

Ruszamy do argentyńskiej części Patagonii. Na początek zaszywamy się w Chalten. Droga dojazdowa daje przedsmak tego co nas czeka. Już z oddali widać strzeliste szczyty Cerro Torre i Fitz Roy. Wyglądem bardzo przypominają chilijskie Torres del Paine. Warto jednak zajrzeć i do chilijskiego parku narodowego i do parku Los Glaciares w Argentynie.

Zbliżamy się do Chalten

W Chile można wybrać się na dłuższy trekking a tu, w zależności od nastroju, da się robić jednodniowe wypady w różne zakątki parku lub zapakować na plecy namiot oraz jedzenie i spać na jednym z kempingów na trasie. Tym razem wybieramy opcję krótszych wycieczek. Pomieszkujemy w hostelu El Refugio, gdzie jest trochę zimno, ale za to atmosferę podgrzewa fajny klimat wspólnej kuchni i muzyka. Dopytujemy o zespół i okazuje się, że to Siete Venas, a hostelem zarządza basista. Pozwalamy sobie poleniuchować tu kilka dni regularnie zaopatrując się w najpyszniejsze dulce de leche Ameryki Południowej, czyli argentyńskie Serenissima Estilo Colonial. Pochłaniamy je całymi słoiczkami zagryzając herbatnikami. W takim zimnie zwiększona dawka cukru nie robi na nas wrażenia. Nadmiar kalorii trzeba jednak  spalić, najlepiej w drodze na Fitz Roy’a, którego nie można nie zobaczyć Dzielimy sobie drogę na dwa trekkingi, a na noc wracamy do hostelu. Pogoda nam sprzyja. Pierwszego dnia jest jeszcze trochę chmur i Cerro Torre nie chce pokazać się w pełnej krasie. Kolejnego dnia mamy jednak piękne słońce i główna atrakcja programu, czyli Fitz Roy prezentuje się pięknie. Jeden rzut oka wystarczy, żeby przekonać się, że nie jest to góra, na którą może wspiąć się każdy śmiertelnik. Śmiałków nie brakuje, jednak niewielu odnosi sukces. My zadowalamy się przepięknymi widokami na szczyty i na Laguna de los Tres.

Fitz Roy

Kilkadziesiąt kilometrów od Chalten leży El Calafate – baza wypadowa do Perito Moreno. Zdarza się wam ominąć jakąś atrakcję stwierdzając, że na pewno jest przereklamowana i szkoda na nią czasu? Nie doradzam takiego podejścia w przypadku Perito Moreno(nawet jeżeli będzie to kolejny lodowiec na twojej trasie). Bo to jest lodowiec przez duże „L”. Ogromny, przepiękny, imponujący. Nawet w deszczu i zimnie trudno oderwać od niego wzrok. W dodatku na naszych oczach rośnie, czego dowodem są odłamujące się bloki lodu. Im cieplej tym pokaz ciekawszy i częstszy. Zabawianie się we wróżkę i próba odgadnięcia, w którym miejscu odpadnie kolejna bryła też daje wiele frajdy. Ubrani we wszystkie możliwe ciuchy i kurtki przeciwdeszczowe biegamy z tarasu na taras, żeby z każdej możliwej strony pooglądać giganta. Można też podpłynąć pod ścianę lodowca łódką, żeby jeszcze bardziej docenić jego ogrom. Nawet przy pochmurnej pogodzie lodowiec ma niesamowite kolory. Biel miesza się z intensywnym błękitem. Dawno nie wydaliśmy z siebie tylu ochów i achów.

Perito Moreno

Podróż przez Patagonię, szczególnie na motocyklu czy rowerze, pozwala doświadczyć samotności. Nieliczni autostopowicze godzinami czekają na przejeżdżający samochód. Trzeba pamiętać o zapasie paliwa i tankowaniu w każdym możliwym miejscu. Dzikich miejsc kempingowych na trasie jest mnóstwo tylko czasem trudno znaleźć ochronę przed wiatrem, który szczególnie daje się we znaki na małym i lekkim motocyklu. Chwila słabości i spycha mnie na przeciwległy pas ruchu, obraca tyłem do kierunku jazdy, po czym kładzie razem z maszyną na poboczu. Mam szczęście, że z naprzeciwka nic nie jechało. Kolejne kilometry walki skłaniają nas do tego, żeby na chwilę pozbyć się naszych rumaków. Karabinierzy na posterunku w Rio Turbio nie mają nic przeciwko zostawieniu motocykli i części bagażu za komendą. Z nadzieją w sercu, że będą tu jak wrócimy, łapiemy stopa i ruszamy do Torres del Paine, o czym można poczytać TU.

Patagońskie pustkowia

Po trekkingu robimy nawrotkę. Chcemy okrążyć Argentynę i jechać do Urugwaju. Najbardziej optymalna wydaje się trasa wschodnim wybrzeżem. Tu nie jest już tak pięknie jak na południu Chile i Argentyny, ale to wciąż Patagonia. Brak widoków wynagradzają zwierzaki. Na początek wędrujące po jezdni pancerniki, potem gigantyczne słonie morskie, a na deser kolonie pingwinów w Parku Narodowym Monte León. Z każdym kilometrem robi się też cieplej, a wiatr traci na sile. To akurat pora, kiedy młode pingwiny zmieniają upierzenie. Wszędzie pełno miękkiego pierza, a same pingwiny wyglądają jeszcze pokraczniej.

Pingwiny w Monte León

Zupełnie inną atrakcję stanowi Park Narodowy Bosques Petrificados, czyli skamieniały las. Dosłownie. Gigantyczne, kilkudziesięciometrowe pnie araukarii po prostu skamieniały na skutek procesów geologicznych. Trudno czasem się zorientować czy to jeszcze drzewo czy już kamień. Park położony jest pośrodku niczego i niewiele osób tu zagląda. A szkoda, bo warto.

Skamieniała araukaria

Tak spodobały nam się pingwiny, że chcemy zobaczyć je jeszcze raz. Jest to możliwe w Punta Tombo. Pingwinów jest tu kilkadziesiąt tysięcy, a ścieżki są wyznaczone tak, że można pooglądać je naprawdę z bliska. Chcemy zobaczyć jeszcze słonie morskie, więc wybieramy się na Isla Escondida. A tam słoni ani widu, ani słychu. Już mieliśmy odwrócić się na pięcie, kiedy rybacy zdradzili nam, że wystarczy przespacerować się 2 kilometry plażą i natrafimy na całą kolonię, której pilnował osobnik niewiele mniejszy od wieloryba. Każda nasza próba zbliżenia się kończyła się potężnym rykiem i prężeniem klaty. No już dobrze, dobrze, przejdziemy dalej boczkiem. 

Pani ma relaks

Powoli opuszczamy Patagonię. Dojeżdżamy do Puerto Madryn, gdzie czeka nas przymusowy postój. Ostatnie deszczowe dni spowodowały zawalenie się mostu i zamknęły nam drogę na północ. Objazd jest, ale trzeba nadrobić ponad 2 tysiące kilometrów, czyli równie dobrze możemy poczekać w Puerto Madryn na naprawę. Po ostatnich intensywnych tygodniach trochę postoju nam się przyda, więc robimy sobie prawdziwy relaks. Wykorzystujemy też ostatnie chwile w Argentynie, żeby na zapas najeść się ulubionego dulce de leche. Relaksowanie się idzie nam tak dobrze, że wiadomość o naprawionym moście przychodzi za szybko. Wolimy jednak nie ryzykować kolejnej awarii, bo pogoda jest nadal niepewna. Ruszamy dalej!

Rady praktyczne:

  1. Bilet wstępu do Perito Moreno około 50-60 złotych. 
  2. Bilet wstępu do Parku Narodowego Los Glaciares około 40-50 zł. 
  3. W Parku Los Glaciares są kempingi, trzeba mieć jednak ze sobą cały sprzęt kempingowy i jedzenie.

Sława i Krzysiek – autorzy bloga www.pocztowkizpodrozy.pl/ . Niedawno wrócili z blisko trzyletniej podróży dookoła świata. Większość dróg przemierzyli na małych motocyklach. W drodze kronikarzem była Sława, a wszystko na zdjęciach utrwalił Krzysiek. Pokazują jak taka podróż wygląda od podszewki, bez zbędnego koloryzowania.

Zdjęcie

Dodaj komentarz

© 2019 Zorientowani.pl
iMoje